Chrupiące bułeczki
Jak ten czas leci! Wybory samorządowe, które zapoczątkowały elekcyjny maraton już nikogo nie ekscytują. Życie toczy się w leniwym, lokalnym rytmie jak gdyby nigdy nic, a samorządowcy krzątają się wokół dobrostanu swoich małych ojczyzn.
Ale rzeczywistość nie pozwala spocząć, wzywając nas ponownie do czynu. Tym razem zapomnieć musimy o Polsce lokalnej na rzecz – nie waham się napisać – Polski globalnej. Wybory do Parlamentu Europejskiego są bowiem prawem i przywilejem narodów składających się na potęgę tego rejonu świata i to niezależnie od mniej lub bardziej realnych problemów wspólnoty europejskiej.
Nasza obecność w Unii Europejskiej wyzyskiwana jest w sposób bliski optymalnemu niezależnie od orientacji politycznej. Kiedyś władza racjonalna umiejętnie wykorzystywała bezprecedensowe, astronomiczne dofinansowanie inwestycji infrastrukturalnych. Teraz władza nieco mniej racjonalna równie umiejętnie rozgrywa polskie fobie i kompleksy, wyciągając unijne karty niczym asy z rękawa. Uchodźcy, weganie i rowerzyści, utrata suwerenności, kultura gender i wszechobecne LGBT – wszystko to, bez ambicji wyczerpania listy, zasila całe spektrum polityczne, od zwolenników chrystianizacji Europy, po premierów to wyprowadzających, to przywracających unijne flagi w swoich gabinetach.
Jak na tak istotną składową życia publicznego i politycznego dziwić zatem musi fakt, że w ostatnich wyborach do europarlamentu w 2014 roku brała udział niespełna jedna czwarta elektoratu w Polsce. Czy tak będzie i tym razem?
Komentatorzy polityczni pozostają zgodni – majowe starcie Koalicji Europejskiej i Prawa i Sprawiedliwości to uwertura przed symfonią październikową. KE stroi swoje instrumenty na nutę podniosłą i bliższą Beethovenowskiej „Odzie do radości”, podczas gdy PiS woli nuty bardziej swojskie, ludowe. Adekwatność i europejskość programu KE na wybory majowe kontrastuje z silnie osadzonym lokalnie programem PiS.
Przeglądając listy kandydatów partii rządzącej oraz czytając program z kalkulatorem w rękach, trudno oprzeć się wrażeniu, że PiS rzuca na szalę wszystko. Ławka kandydatów do najwyższych urzędów opustoszeje, a przez kasę państwa przetoczy się solidne tsunami. Wydaje się, że rządzący mają nadzieję, że efekty przedwyborczej hojności przetrwają kolejne pół roku. A może jestem człowiekiem (o zgrozo!) małej wiary, nie doceniając kreatywności współczesnych czarnoksiężników, dla których stworzenie kolejnego „plusa” czy „piątki” to „bułka z masłem”… Zaraz, zaraz, czy tylko ja mam skojarzenia z peerelowskim ministrem od „chrupiących bułeczek”?
Wykorzystałeś swój limit bezpłatnych treści
Pozostałe 0% artykułu dostępne jest dla zalogowanych użytkowników portalu. Zaloguj się, wybierz plan abonamentowy albo kup dostęp do artykułu/dokumentu.