I co dalej?
Mieszkańcy Wielkiej Brytanii najpierw skoczyli do basenu, a dopiero w trakcie skoku postawili dość zasadne pytanie: czy w tym basenie jest woda? Nikt dzisiaj nie jest w stanie odpowiedzieć, jakie będą konsekwencje brytyjskiego „nie” dla przynależności do Unii Europejskiej. Dlaczego?
Z bardzo prostego powodu: nikt jeszcze nie wyprowadzał się z Brukseli i dlatego nie mamy żadnych doświadczeń w tej dziedzinie. Obecna sytuacja bardziej przypomina rok 1989 w Polsce, kiedy porzucaliśmy socjalizm i wracaliśmy do kapitalizmu. Nikt przed nami tego nie robił i nikt nie wiedział, jak to się może zakończyć.
Odpowiedź na pytanie: I co dalej? będzie lokowała się między parafrazą hasła znanego z naszych piłkarskich boisk: „Brytyjczycy, nic się nie stało” a wizją apokalipsy całej Europy, którą roztaczają przeciwnicy UE na Wschodzie i na Zachodzie. Wydarzyło się dużo, bardzo dużo, ale do likwidacji europejskiej integracji nie dojdzie. Jedno nie ulega wątpliwości. Anglicy bardzo szybko przekonają się, że przeświadczenie o znalezieniu lekarstwa na wszystkie polityczne, ekonomiczne i społeczne dolegliwości państwa jest mitem.
Istnieje jednak ważniejsze pytanie: czy kac, jaki z pewnością musiał dopaść brukselskich urzędników po usłyszeniu wyniku referendum, będzie miał swoje konsekwencje. Czy zrozumieją oni, że dalsze losy europejskiej integracji nie zależą od zażartych dyskusji na temat jednolitego kształtu banana, ujednoliconych wymiarów kurników czy też kształtu unijnego biletu komunikacji miejskiej? Sprawa jest o wiele poważniejsza, o czym wie Niemiec, Francuz, czy Polak, Hiszpan czy Holender i przedstawiciele pozostałych nacji tworzących europejską rodzinę. Ale czy wiedzą o tym ludzie w Brukseli? Odpowiedź wcale nie jest oczywista.
Kilka lat temu, z okazji obchodów 50-lecia podpisania traktatów rzymskich, w mediach i na poważnych konferencjach pojawiło się kilka teorii dotyczących dalszych losów UE. Jedna z nich przewidywała rozpad Europy na ponad osiemdziesiąt krajów, w tym powstanie suwerennych państw: Anglii, Szkocji, Walii oraz połączenia się Irlandii i Irlandii Północnej. Czy jesteśmy świadkami początku realizacji takiego scenariusza? Szkoci mówią: czemu nie, Irlandczycy też o tym myślą. Rywalizacja szkockich i irlandzkich producentów whisky whisky za plecami Jej Królewskiej Mości może być ciekawa. Ale czy wówczas będzie jeszcze istniało Zjednoczone Królestwo? Nie można również zapomnieć o tym, że Londyn nie zamierza rozwodzić się z Brukselą. Trudno jednak wyobrazić sobie wyspę Londyn przynależną do UE, otoczoną przeciwnikami integracji.
I jeszcze jedna kwestia. Wielu brytyjskich polityków przekonywało, że ich polityczne credo to wyprowadzenie kraju z unijnych struktur. Wydawało się, że gdy cel został osiągnięty, główni inicjatorzy rozwodu z Brukselą po zwycięskim referendum będą się bili o władzę w państwie. Nic z tych rzeczy. Wczorajsi liderzy Brexitu dzisiaj zgodnie twierdzą, że oni swój cel już osiągnęli i nigdy nie myśleli o tym, aby stanąć na czele rządu. Jest to jedyny znany mi przypadek, że polityk nie marzy o sprawowaniu władzy. Dlatego trudno uwierzyć, że oni upodobnią się do swojej ojczyzny i też „wyjdą” z polityki.
Jest jednak możliwe, że antyunijni liderzy szybko zrozumieli, że schody dopiero się zaczną i lepiej nie pchać się na pierwszą linię. Co innego wykorzystać populizm i społeczne nastroje buntu, a co innego codziennie odpowiadać na pytanie: i co dalej?